środa, 12 listopada 2014

Brazylia - czyli Ameryki Południowej część I.

Zwlekałam, zwlekałam, ale w końcu nadszedł ten czas. Dostałam wszystkie zdjęcia z wyprawy zaczęłam montować filmik, więc wypadałoby też stworzyć spóźnioną relację blogową :)

..........

Nasza przygoda zaczyna się 28.08.14 kiedy to stajemy z Madzią na stacji benzynowej na A4 i uśmiechając się radośnie, wyciągamy łapki, usiłując zatrzymać auto poza zachodnią granicę Polski.
Na całe szczęście los nie płata nam figla i po niedługiej chwili jedziemy już do Niemiec. Potem idzie równie gładko. We Francji zostajemy zaproszone na noc do domu przez starsze małżeństwo, rano jedziemy dalej i w chwili gdy docieramy przed Barcelonę, autostop przestaje działać...Hiszpanie!
Po paru zmarnowanych godzinach zmieniamy metodę z "kciuka" na "pytanie ludzi na stacji" ( zasługa Madzi, muszę się przyznać, że osobiście nienawidzę tego robić ) i niedługo potem udaje nam się ruszyć na przód, coraz bardziej przybliżając się do celu. Po drodze spotykamy jeszcze bardzo sympatycznego Polaka, żyjącego w Hiszpanii, który zabiera nas do siebie na piwko i krótki odpoczynek od palącego słońca. Jeszcze tego samego dnia, po niespełna 100 godzinach drogi, byłyśmy na miejscu. Na plaży, pod palmą spędziłyśmy 24 h chillując się i tworząc różne scenariusze naszej podróży. Następnego dnia zwiedziłyśmy kawałeczek Malagi, razem z Anią, która była tam na Erasmusie, a wieczorem pojechałyśmy na lotnisko...


Pobudka, szybka odprawa, potem jeszcze zgubienie się na lotnisku ( nie mogłyśmy się obejść bez lekkiej adrenalinki :P )  ...docieramy do samolotu w ostatniej chwili i dopiero wtedy możemy odetchnąć - udało się, lecimy, za 12h w końcu będziemy na miejscu. Gdy lądujemy w Sao Paulo okazuje się, że nic nie dzieje się bez przyczyny, dzięki temu, że prawie spóźniłyśmy się na samolot, nasze bagaże były na wierzchu i jako jedne z nielicznych dotarły do Brazylii. Noc spędzamy na lotnisku, bo jakoś nie uśmiecha nam się "zwiedzać" w ciemnościach jednego z bardziej niebezpiecznych miast świata. Rano wymieniamy trochę pieniędzy i zaczynamy ogarniać wylotówkę, 5-6 godz później w centrum miasta okazuje się, że praktycznie niemożliwością jest dostać się tam komunikacją miejską, z bólem serca płacimy więc niemałą jak na nasz budżet kwotę i jedziemy autobusem do Sorocaby - miasta oddalonego od Sao o ok. 100 km. W Brazylii jadąc autobusem należy  uzupełnić swoimi danymi i numerem dokumentu specjalny "dokument" sprzedawany razem z biletem, trzeba również podać miasto z którego się wyjeżdża i punkt docelowy, na początku miałyśmy z tym malutki problem, bo portugalski jest dla nas tak samo oczywisty jak języki plemienne mieszkańców afryki, ale na szczęście znalazł się ktoś pomocny, znający angielski i po 2 godzinach byłyśmy już na miejscu. Znalazłyśmy wylot, po drodze będąc sensacją dla lokalsów (po 500 m miałyśmy 3 prośby o fb/maila/zdjęcie ).


Sorocaba - widok na miasto

Pierwszym autem, które zatrzymało nam się w Brazylii, jechał ten sam chłopak, który pomógł nam z biletem na dworcu w Sao :) Jechał razem z kolegą "pojeździć" i postanowili nam pomóc. Nigdy do tej pory, żaden kierowca nie ekscytował się aż tak naszymi podróżami, trzeba przyznać, że było to bardzo miłe, a ten pierwszy stop dodał nam otuchy i nadziei na cały miesiąc. Potem trafiło nam się kilka prawdziwie latynoskich ciężarówek, w których nie było miejsca dla nas, a tym bardziej dla naszych plecaków....ale tam nie robi to żadnej różnicy, więc jakoś się wcisnęłyśmy i aż do nocy mknęłyśmy przed siebie z szaleńczą prędkością, przy latynoskich dźwiękach,  przyzwyczajając się do nowych dla nas krajobrazów. Pierwszy nocleg "na dziko" także nas nie przeraził, więc można powiedzieć, że zaczęło się wyjątkowo dobrze.


Pierwszy nocleg - poranne składanie namiotu



Cały kolejny dzień spędziłyśmy w drodze próbując dostać się do Maringi, kiedy zaczynałyśmy wątpić w powodzenie naszej misji, zatrzymał się Paulo, zawiózł nas do celu i obiecał załatwić nocleg u swoich znajomych, tak też się stało tyle, że nocleg poprzedziła całonocna impreza przy dżwiękach latynoskiego zespołu, najpierw w barze, potem w akademikach. Miałam nawet okazję zagrać z brazylijczykami na Congach ( nawet nie wiedziałam, że mam to życzenie na swojej bucket list :P )


Najbardziej klimatyczny bar jaki można sobie wyobrazić w Brazylii


Pomieszczenie "socjalne" na uniwersyteckim campusie

Po dłuuugiej i wyczerpującej nocy spałyśmy do południa, więc kiedy dotarłyśmy na wylotówkę, chcąc dojechac na jeden z nowych cudów świata Foz do Iguacu, na granicę brazylijsko-argentyńską, gdzie czekali już na nas znajomi, było prawie ciemno. W tamtym momencie nie sprzyjało nam nic, ale w końcu wystałyśmy swoje i zabrał nas "wyjezusowany" tir, jakich w Brazylii nie brakuje (oni wprost uwielbiaja zaznaczać wszędzie swoją pobożność, która w rzeczywistości wcale nie jest aż tak ogromna :P ). Szło nam kiepsko, ale po 2 dniach w końcu dotarłyśmy do Foz, gdzie dołączyłyśmy do Agi i Bartka, którzy czekali na nas w bardzo miłym hostelu, na obrzeżach miasta (w końcu łóżko!)


Od lewej : Leandro, Ja, Aga, Madzia, Bartek i właściciel hostelu "La Comunidad" (polecam!)


szczęśliwość :D

Po bardzo fajnym wieczorze spędzonym z ziomami, rano pojechaliśmy juz na wodospady czekać na resztę ekipy 


czekanie ograniczyło się do robienia sobie zdjęć, leżenia nad fontanną przy wejściu do parku narodowego i popijaniu drinków :P


chilloucik 


Caipirinha czyli narodowy drink Brazylii, którego dzień wcześniej nauczono nas robić w hostelu

                                                                    - Cachaça (alkohol wytwarzany z czciny cukrowej)
  - limonki
 - cukier
                                      - woda (lub napój guaranowy!)
    - lód       


To co nas przeraziło po przybyciu na wodospady to koszt wejścia na teren parku narodowego - ok. 13 krotna przebitka cenowa względem biletu dla lokalsów..wiedzieliśmy jednak, że można się tam dostać też w inny sposób, nie do końca legalny, oczywistym stał się więc fakt, że na pewno spróbujemy to zrobić :) Czekaliśmy z niecierpliwością na przyjazd Harrego, bo ponoć on, będąc już wcześniej w Brazylii, dowiedział się o tajnym przejściu. No i przyjechali pod koniec dnia razem z Soską, a ów tajemne przejście okazało się po prostu kawałkiem dżungli do wykarczowania ( do tego też celu została zakupiona maczeta :P )


Bartek, Harry i Soska czyli gringos z maczetą :)

Wejście, zarówno próbne jak i to własciwe odłożyliśmy na następny poranek, rozłożyliśmy obóz w lesie i przez następne kilka godzin opowiadaliśmy sobie nawzajem przygody z minionego tygodnia.


kolacja przy blasku czołówek :P

Rano chłopcy "wystroili się" niczym (polski) Bear Grylls i wyruszyli utorowac nam drogę, a my w międzyczasie przywitaliśmy resztę ekipy Różę, Sosę i Jaja. Po 1-1.5 h dostaliśmy wiadomość że chłopakom się udało i dostali się na wodospady, ogarnęliśmy namioty i byliśmy gotowi do wyjścia, problem polegał jedynie na tym, że nie mieliśmy gdzie zostawić naszych ogromnych plecaków. Po nardzie stwierdziliśmy, że najlepszym wyjściem będzie zostawić je gdzieś przy wejściu do dżungli.
Podzieliliśmy się na 2 i 3 osobowe grupy. Kiedy nasza, 2 w kolejności para zbliżała się do miejsca wejścia, nagle z różnych stron parkingu zaczęli wybiegać "ochroniarze", którzy wbiegli  w głąb, zaraz za Różą i Jajem, przerażone wróciłyśmy do reszty ekipy i czekaliśmy na rozwój sytuacji. Na szczęście po 10 min. wrócili cali i zdrowi.....ale my musieliśmy wejść do parku jak "normalni ludzie" i ominęła nas przygoda :/ Na szczęście widok był wart wszystkich pieniędzy świata :D



Ekipa prawie w komplecie :D



Trzeba naznaczyć teren :)))

Jeszcze tego samego dnia pojechaliśmy razem na 2 największą elektrownię wodną Itaipu (a właściwie pod) i zrobiliśmy małą imprezkę polową. W środku nocy przyczołgała się do nas kapibara napędzając nam niezłego stracha - na szczęście jest roślinożercą i miała nas w głębokim poważaniu, więc poszliśmy spać spokojnie. Następnego dnia mieliśmy przekroczyć granicę z Paragwajem i spotkać się dopiero w jego stolicy, Asunción. Tak też zrobiliśmy, wydając wcześniej wszystkie pozostałe reale na lokalne jedzenie, czyli salgadosy (przękąski, np. Empanada). 



bataty i grillowane mięso na patyku


Świeżo wyciskane soki sprzedawane na ulicy za grosze, to rzecz, której w Ameryce Łacińskiej koniecznie trzeba spróbować !


"stragany" z jedzeniem przy granicy z Paragwajem


Widok z mostu dzielącego Brazylię i Paragwaj.

4 komentarze:

  1. Piknie - tylko przydałoby się jakiś ogólny wstęp. Jaki był wstępny plan, koszta, czas całej podróży i takie takie. Czyli w sumie ogólnie pożyteczne dla postronnych informacje. Obok tych wspaniałych wrażeń i zdjęć :) Pozdrowionka i gratulacje udanej przygody! TomJag

    OdpowiedzUsuń
  2. Takie informacje będą w podsumowaniu całego tripa, zostały jeszcze 3 kraje ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Super. Czekam na ciąg dalszy.
    PS. oczywiście zapraszm: https://cyberjogin.wordpress.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Masakra sie dzieje na autostopie w Hiszpanii:( super blog, fajnie sie czyta:) zapraszam do siebie www.trawelejro.blogspt.com :)

    OdpowiedzUsuń